Kilka wybranych wpisów z 2017 roku zamieszczam "dla pamięci" bo tu nie publikowane, a na swojej stronie likwiduję.. i już
02 września 2017
Od wybuchu wojny minęło 78 lat.
Jak co roku świętujemy klęskę Westerplatte (jak ktoś napisał – beznadziejną
obroną pustych magazynów). Fajnie jest opisywać bohaterstwo i robić filmy,
zamiast wprost powiedzieć, że to nie miało sensu tylko – łączności nie było.
Dopiero co w sierpniu trwały
obchody Powstania Warszawskiego, które było podobno zupełnie bez sensu, wobec
totalnej przewagi niemieckiej. Zginęło 200 tyś ludzi. Pewnie dlatego powstają
takie książki jak „Obłęd 44”. Zawsze i
ciągle będą sobie historycy i zwykli ludzie zadawać pytania – czy warto było?
Po latach okazuje się że za
spontanicznym zrywem, stoi zwykła polityka, kalkulacje osobników rwących się do
władzy i nieliczący sią z nikim i niczym dla swoich idei na pograniczu
szaleństwa.
Po latach czytam, że z
entuzjazmem witano w Łodzi wchodzące do miasta wojska Wehrmachtu, bo przecież
od czasów pruskich była tam mniejszość niemiecka. Po latach czytam o zbrodniach
na ludziach na tych najbardziej bezbronnych czyli kobietach i dzieciach. O
gwałtach niemal powszechnych jak wojenny przydział wódki, rozstrzeliwaniu
dzieci przez Niemców, obozach i całej tej tragedii, która ma tak wielorakie
oblicza.
Zrzekliśmy się jako Państwo
reparacji wojennych na rzecz Związku Radzieckiego, który podzielił się z nami tak ochoczo, że po wywiezieniu
większości fabryk (bo poniemieckie) musieliśmy przez lata eksportować węgiel
poniżej cen wydobycia, o udanych wodowaniach nie wspomnę.
Domagamy się reparacji wojennych,
zadośćuczynienia za martyrologię, zburzone miasta i śmierć milionów - od
Państwa, które przepraszało nas wielokrotnie (Willy Brandt) i z którym mamy
najlepsze relacje gospodarcze. Mało tego, minęło kilka pokoleń i tak samo
możemy rozliczać Mongolię za Czyngis-Chana i bitwę pod Płowcami kogo się da.
Wszystkie te pseudohistoryczne
obchody służą nieustającej kampanii wyborczej, napędzaniu głosów choćby w
sondażach, naciąganiu maluczkich na „umiłowanie Ojczyzny”, a także w końcu dla
„zamydlenia oczu” i zwykłej propagandy z której ma wynikać, kto jest prawdziwym
patriotą, po której stronie stoi i czy to prawdziwy Polak. A może Żyd, nie daj
Boże.
Czy śmiać się czy płakać, a może
po prostu wyjechać jak już miliony to robią. Już na Bornholmie, czy w czeskim
kurorcie możemy oglądać inną telewizję, inne wiadomości i zapomnieć o tym
dziwnym nawiedzonym kraju. Nie to nie nawiedzony kraj, to tylko oszukani
wyborcy zmamieni dodatkiem finansowym, wspaniałą reformą sądownictwa, (bo
dlaczego sędzia ma mieć więcej jak ja?). To kraj który potrzebuje ludzi
ograniczonych, wierzących w kolejne cuda jak magnetyzer do naprawy stawów i
bioder. To kraj, który rządzący sprowadzają do marginesu. Kościół, główny kanał
(kanały) TV-p, bełkotliwe i bezsensowne orędzia i przemowy, wojsko „królowej
Jadwigi” jak ongiś mówiono.
To kraj (rząd, nierząd?) który
bierze kasę i się odgraża i ..nie czyta międzynarodowych (unijnych) traktatów,
umów, za to ochoczo dzięki tzw. władczej schizofrenii czeka na dotacje i wpływy,
obiecując w zamian opuszczenie portek na znak protestu, jeśli politycznego
bełkotu nie starczy.
Bolszewizm z pseudokatolicyzmem
ma się dobrze.
Idziemy na kolejną mszę, będą
dzwonić, okadzać i modły wznosić, potem cieśle wzniosą szubienice (może na razie
w przenośni).
Nie obchodzę żadnych rocznic, a
pseudo apele już mnie nawet nie denerwują bo to tylko teatr. Zwykły teatr
kukiełkowy.
Prawdziwe zdarzenie, prawdziwy
żal i róż białych tysiące miał dziś Grzegorz Miecugow. Żegnał Go pięknie ksiądz
Sowa i nie był to pogrzeb z celebracją, ani oddawaniem zbędnych strzałów
ślepakami i bez żadnych apeli. A było ludzi tysiące…
"Dziś mamy ... nowy wielki
atak nienawiści, bo te białe róże, które tam widać, to właśnie symbol
nienawiści i głupoty, skrajnej głupoty i skrajnej nienawiści".
Z przemówienia...posła, który
..poza trybem.
A gdzie indziej piszą, że: Biała
róża to oznaka niewinności, czystości, uczucia idealnego – dlatego też te
kwiaty znajdują się często w ślubnych bukietach i dekoracjach. Kwiat ten
symbolizuje także szacunek, honor, pokój.
19 sierpnia 2017
"Wściekłość i wrzask"
to nie tylko tytuł powieści Faulknera i może niezbyt udanej adaptacji filmowej,
ale także stan ducha, nastrój i samopoczucie. Powodów do wściekłości życie nam
dostarcza w nadmiarze, ale żeby nam tak zupełnie na główkę się nie rzuciło to
lepiej sobie powrzeszczeć. W pewnym dalekim kraiku, a może i całkiem blisko;
szef (przywódca, kierownik kina „Znicz”) wściekle i przez zaciśnięte zęby
(jeśli ma dobrego dentystę) sączy rozkazy, polecenia i ..dyrektywy niby do
przemyślenia, a tak jak zwykle do natychmiastowego wykonania. Żołnierz,
personel i takie tam, nawet na baczność nie muszą stawać bo w myślach i tak
dłonie wzdłuż szwów układają. Wojsko ma lepiej bo odkrzyknie raźno i z ochotą
tak jest Panie ...kretynie (a to już w myślach). Stąd wiemy, że im większa
ochota w żołnierzach tym bardziej wściekli na dowódcę. Wrzask odpowiedzi ich
wyzwala, rozładowuje stres, a czasem rzeczywiście pomaga w ślepym ataku.
Lato upalnie chyli się ku
końcowi, choć nie mam nic na przeciwko aby ciepły wrzesień mnie znów zaskoczył.
Jednak włączenie telewizora może skutkować atakiem wściekłości, dlatego raczej
skupiał bym się na odgłosach przyrody. W pewnych okolicznościach tupot kocich
łap może nas denerwować tak samo jak zdecydowany ruch ślimaka. Na ogół jednak
społeczeństwo mamy nieco przygłuche, szczególnie w zakresie 60+, co ma swoje
pozytywne strony, bo niedosłysząc można sobie zinterpretować wiadomości nieco
korzystniej jak puszczone do emisji.
A jednak wściekłość i tak nas
dopada, kiedy nawet przy wyłączonych mediach szum lasu zanika, bo przecież
istnieje tzw. życie zdrojowe. W każdym zdroju, kurorcie i miejscach uznanych za
turystyczno-wczasowe jest podobnie. W Iwoniczu, kiedy jeszcze nie ma koncertów
i niemal codziennych dansingów na plac manewrowy (manewry miłosne) wychodzą
domorosłe grajki, a to Pani z akordeonem i niewątpliwym wspomaganiem, a to
młody i nawiedzony nieco depresyjny młodzian, który puszcza z taśmy
przygrywając na niewiadomoczym (bo go nie widzę z tarasu) pieśni uznane za
kościelne, albo pielgrzymkowo-oazowe. Więc nastrój przyprawia o wściekłość, a
może i wrzask. Na szczęście młodzian zniknął, a za to od piątku do niedzieli
grają DJ-e (czy jak to się pisze), bo Zdrojowa, potem sala taneczna za Zdrojową,
potem muzyka głośna bardzo już w drodze na Bełkotkę (otwarto bar piwny leśny).
A przecież co chwilę zmiana turnusu w różnych sanatoriach i wieczorek
zapoznawczy w Piaście, zamienia się w imprezę cykliczną.
Wolę jednak zdecydowanie
całonocne Polaków rozmowy, tańce i dysko-patie muzyczne niż ten cholerny niż
kostytucyjno-prawno-kompetencyjny z którego tylko wściekłość i wrzask wychodzi
na ulice.
Pora wracać do warszawskiej
codzienności (jeszcze za dłuższą chwilę), ale za warszawskimi porządkami marszowymi
nie tęsknię. Kiedy i kogo posadzą na jakim pomniku z koniem czy bez, czas
pokaże, a ja to i tak sfotografuję.
21 lipca 2017 piątek
Żebybyła jasność, to niczego mi
nie żal. No może dałbym sobie odliczyć te 30, 40- lat, ale już nic więcej. Może
dałbym sobie trochę odciąć sceptycyzmu, krytykanckich zapędów (bo wiem lepiej,
co oczywiste), cholerycznego charakteru, ale przecież to facet „do rany przyłóż”
i o co chodzi? Przecież choleryk to w sumie wesoły człowiek i mam to po ojcu,
wściekamy się przez chwilę, a potem rozweselamy (w naszym mniemaniu) kochane
towarzystwo.
Ponieważ niczego mi nie żal i
siedziałem już w stanie wojennym, zresztą siedzę cały czas na jakiejś kanapie,
fotelu czy krześle. A w stanie wojennym aresztowany słusznie za opór władzy
nieśpieszny (im się akurat spieszyło), to w zasadzie leżałem i nie na żadnym
betonie, a na płycie pilśniowej za to tylko 48.
Dziś będąc już na nieustających
wakacjach – konstatuję z trwogą, że im bardziej oddalam się od Stolicy, tym
bardziej moje miasto przeżywa kolejne trzęsienia ziemi. Jest mi oczywiście
świetnie pijąc kawkę na tarasie z widokiem na Iwonicz Zdrój, albo wpatrując się
w spławik nad jeziorem w okolicach Ełku (znajoma mi dama mówi że w okolicach
Elbląga).
Tylko coś mnie drąży, niepokoi,
albo trzęsie jak cholera, choć się przed tym bronię jak mogę. Nie da się nie słyszeć tego tonu co już
go dawno pamiętam, nie da się nie widzieć pasków u dołu ekranu telewizji
propagandowej. Wszędzie gdzie jestem w kraju czy na południu, wschodzie, czy
północy w każdej wiosce czy gminie, gdzie nie dociera telewizja kablowa
obowiązuje – dekoder. Nasz na Mazurach ma nawet 30 kanałów i pewnie z 5
informacyjnych w tym większość – należącą do większości parlamentarnej. Jaką
prawdę wróżka (ta telewizja) Ci powie, skoro konstytucji nie czytała, prawa nie
zna i się doktoryzuje z politologii źle stosowanej, czy socjologii typu
indywidualnego.
Nowy rząd, nowe prawo, nowy
obywatel, nowy patriotyzm.
Stara piosenka wojsku polskiemu
tak miła, stare porządki, stary człowiek i może porozstawiać wszystkich po
kątach, bo tak mu pasuje w tym cierpieniu i chorobie.
Nowy ustrój w starej i znanej
odsłonie czyli to wszystko już było i człowiek szary był zły, dlatego dawniej
potrzebny był nowy „radziecki” - teraz też trzeba nam nowych „prawych”,
katolików (nie muszą być wierzący), posłusznych jednej myśli i zemście za nie
wiadomo co - drobnej grupki mającej zdecydowaną większość. To jak bajka o
młodej staruszce co siedziała na drewnianym kamieniu. Taka właśnie jest obecna
wykładnia naszej konstytucji, skoro zwykła ustawa (przyjęta nawet nie wiadomo
jaką większością głosów) potrafi ją zmienić, a nawet obrócić w kupkę popiołu.
Czekają nas protesty,
demonstracje, apele i wszelkie inne wołania do narodu o przebudzenie, o powrót
do normalności którą należy poprawiać, a nie burzyć. Czekają nas ciężkie dni
chaosu, oporu i ..wielkiej edukacji. Rozumiem, że są wartości o których kiedyś
w czasie zaborów, niewoli i wojny pisali poeci – są to wartości nie nazwane, a
tylko skromnie noszone w sercu i kontestowane wzajemnym szacunkiem,
zrozumieniem i przyjaźnią. W obronie tego co szanujemy jak dom i matkę ludzie wyjdą na ulicę i będą krzyczeć,
potem budować barykady, potem ich złość zamieni się znów w zemstę.
Dawni autorzy których kocham i
cenię, pisali o charakterach nierozwiniętych, mając na myśli ludzi
upośledzonych, chorych, a czasem tylko owładniętych jakąś manią, chwilowym
obłędem czy idiotyczną ideą. Okazało się że z tych nie zawsze zrozumiałych idei
powstał faszyzm i komunizm, czyli rządy tych co zawsze mają rację i pod pozorem
obrony ludu dbają o dziwaczną ideę, a przede wszystkim „aktyw” i niemal żywcem
grzebią „suwerena”, który już do niczego nie jest potrzebny.
Amen
18 lipca 2017 wtorek
Jest tylu blogerów i tylu blagierów, którzy
zajmują się polityką, że wszelkie moje opowieści i przemyślenia wydają się
trywialne i nie na miejscu. Póki jeszcze coś tam widzę na horyzoncie i póki
słyszę jeszcze jak ptaszki śpiewają - pędzę na zieloną trawkę łapiąc trochę
lata. Po Iwoniczu-Zdroju i krótkiej przepierce, wędrujemy na północ, czyli
przez Ełk nad jezioro Golubskie. To oczywiście Mazury co skutkuje drogą równie
krętą jak bieszczadzkie, ale za to widok jezior znakomicie urozmaica krajobraz.
Pierwszy poszkodowany to ogromny
TIR leżący przy drodze na prawym boku, jak ogromny słoń trafiony przez
kłusowników. Po śladach widać było, że
jak to zwykle stwierdzają odpowiednie organy – szybkość nie była dostosowana do
warunków jazdy. Warunki dość podłe bo droga na Mazury wąska i w budowie czyli
kawałek zastępczego asfaltu – no bo autostrada będzie, ale jeszcze nie teraz.
Wystarczyło w pędzie zahaczyć kołami o miękkie pobocze i ogromny i wysoki wóz
leży.
Dalej trasa przyjemna bo jedziemy
w niedzielę czyli pod prąd wszystkim wracającym. To najlepsza metoda na wyjazd,
nie w piątek popołudniu jak wszyscy, ale nawet w niedzielę o poranku (nie każdy
może).
Po drodze zaliczamy kilka
mniejszych ośrodków i dojeżdżamy do
Mikołajek. Tłumy nieprzebrane, wygląda to tak jakby wąskimi chodnikami i
poboczami chodziły wycieczki piesze, bo na ogół samotnych wędrowców nie widać.
Jazda wolna, bo często wycieczka zmienia kierunek i przejście przez jezdnię w
dowolnym kierunku urozmaica zwiedzanie.
Jeszcze przed wyjazdem dogłębne internetowe
studia gastronomicznych uciech skierowały nasze kroki, a właściwie 4 kółka do
restauracji „Spiżarnia”. Lokal wydaje się świetny, bo kelnerki w kusych
spodenkach prezentują się lepiej jak niektóre łyżwiarki mało figurowe. Zbiór
tabliczek i starych plakatów z czasów PRL-u imponujący, karta menu takoż.
Gorzej w praniu. Kiedy miła panienka, niemal dwukrotnie wyższa ode mnie (ach te
nogi) zapytała jak smakowało, podziękowałem i …wyszedłem, bo jak można martwić
ładną panienkę, że kartacz to marnota, a polędwica choć dawała się pogryźć, to
słona była jak by ją w chłodni przesypywano tak jak na trawlerach rybę.
Dalej było już tylko lepiej, bo
wokół Ełku drogi piękne, szerokie i wyjazd z miasta bezkolizyjny. Wakacje
zapowiadają się ciekawie bo z mojej kanapy mam widok na jezioro i nawet jeden
kormoran tu mieszka z rodziną, widać ryba jest. Podobno w trzcinie ptaszek –
bąk śpiewa i czasem ryczy jak krowa, by odstraszyć od swojego gniazda. Jezioro
piękne i długie z zakolami i szuwarami, mamy łódeczkę i spory rower wodny, i
pomost wygodny z ławeczką i półeczką stosowną dla degustacji wyrobów
miejscowego browaru. Uroki Zajazdu POD REKINEM opiszę później bo dziś kiełbaski
trzeba szykować na ognisko. Oczywiście na znak protestu.