Szukaj na tym blogu

czwartek, 9 lutego 2017

Dystans

Doroszewski (Szanowny Pan Profesor Doroszewski) w jednym ze swoich imponujących tomów cytuje uwaga! Uwaga!! „Nowe Drogi” z 1955 roku, gdzie czytamy: „… widzimy duży dystans miedzy naszymi możliwościami, a ich realizacją”. Takie były czasy, że cytowano i partyjne czyli PZPR-owskie piśmidło (nie żaden tabloid bo bez obrazków), a traktowane przez lata jako niezwykle poważny miesięcznik partii jedynie słusznej wykładający jej ideologię i trendy ówczesne.

Pułapki dywagacji polegają na tym, że piszesz o jednym, wychodzi o drugim i trzecim.. No więc w skrócie powiem, że całe moje gadanie co bym nie napisał obraca się wokół tego jak rozumiemy PRL.
W 1959 roku w radiu naszym kochanym i jedynym wówczas na falach długich nadano w czerwcu tego właśnie roku audycję Starsi Panowie II gdzie znalazł się ten fragmencik kupleciku:

Dookoła krążą różne prądy,
Na te prądy różne, różnych są poglądy,
My do prądów podchodzimy raczej stąd,       
By rachunek nie za duży był za prąd.

Dystans trzeba przebiec albo można mieć stosunek do spraw (historii, zdarzeń) albo w ogóle nie mieć stosunków bo podeszliśmy do spawy z dystansem zbyt odległym. Jeśli historyk, bo tych kocham najbardziej, podchodzi do zagadnienie z dystansem można mieć nadzieję, że opisze nie tylko fakty, ale i zinterpretuje je z pewną dozą pobłażliwości i humoru. Przynajmniej ja kocham takich autorów, stąd na moich pólkach niemal cały Dawies i Besala, ale także Jasienica i Kisielewski.
Dookoła krążą różne prądy, jak śpiewano w dawnym kabarecie, ale zawsze powinienem mieć do tych spraw pewien dystans, czyli dać sobie trochę czasu na przemyślaną koncepcję, ocenę i pogląd co wcale nie jest łatwe i żadnego raptusa Polaka nie dotyczy.
Jednego dnia pędzimy palić opony, a drugiego myślimy, że jeszcze można było je oddać do regeneracji. W naszej kochanej rzeczywistości, najpierw się strzela, potem pyta co za osioł wszedł pod lufę. W czasach całkiem nieodległych PRL to nie była wcale taka straszna komuna, o której piszą teraz małolaty, bo ludzie żyli wtedy, kochali się i byli szczęśliwi, dostosowując się i mając dystans do spraw, które spychali do szuflady ”nie obchodzi mnie to” aby do 1-go kiedy wypłata.

W ostatnim czasie wyszło bardzo dużo książek nawiązujących do PRL-u, podobno nawet odsłaniających kulisy itp. itd. Niestety większość autorów urodziła się ledwo 30 lat temu stąd znajomość ówczesnych realiów czerpią z cytatów, zdjęć, zapomnianych roczników czasopism i opowiadań dziadka.

Każdy czas, czy to przed pierwszą czy drugą wojną a nawet czas stanu wojennego mogą być dla kogoś i wielu z nas – czasem szczęśliwym, bo akurat  nasze dzieciństwo, młodość i pierwsza miłość przypadły w czasie nie koniecznie świetnym i czasem morderczym dla innych. Dla nas był to czas piękny i niepowtarzalny. Dlatego starzy ludzie mają ten dystans i czasem powstrzymują się od komentarzy dnia dzisiejszego, pamiętając dawne doświadczenia. Tylko frustraci i nawiedzeni albo po prostu schizofrenicy tkwią w czasie dawno minionym i uważają, że czas do którego powinni mieć dystans, może powrócić i znaleźć zastosowanie dziś tu i teraz.
Nie da się odtworzyć PRL-u bo trzeba by zamknąć cały wolny rynek i wszystko upaństwowić, ujednolicić płace, wydawać jednie słuszną gazetę i utrzymywać jedyny i jedynie słuszny kanał w telewizji.
To są mrzonki kretynów niestety moich rówieśników, którzy być może nieświadomie idą całkiem żwawo w kierunku faszyzmu. Oni zaczynają tworzyć nową historię, przeinaczając fakty, oni nie wzywają do żadnych mordów, ale dyskryminacja i eliminowanie (choćby tylko medialne) myślących inaczej jest na porządku dziennym.

To se ne vrati pane havranek.

Nie będzie PRL-bis bo żadne łapówki socjalne i obiecanki cacanki (mamy program tylko wahamy się czy go użyć?) nie nabiorą nas znowu.
Przyjaciele moi opozycyjni i myślący pro-państwowo mają też kłopot bo nie wystarczy cytować bełkotu ludzi znających się na prawie, jak piszący te słowa na balecie klasycznym. Kłopot ten polega na czekaniu na Mesjasza, Zbawcę, jedynego który powie słowo i my za nim pójdziemy. Dupa blada - jak zwykle oczekujemy rzeczy niemożliwych i z nieba spadających, a przecież musimy mieć nadzieję i dystans do tej cholernej rzeczywistości.
Niech mnie tylko zawołają, stanę do szeregu i może utykając nieco i garbiąc się trochę napiszę kiedyś, że kocham ten kraj, bo żyło mi się tu skromnie ale wesoło, bo spotkałem ludzi życzliwych i prawych, którzy czasem bali się za bardzo.

Mam dystans jeszcze pewien do przebiegnięcia… Dam radę, ale muszę czuć na plecach Wasz oddech. Bo wtedy wiem, że nie jestem sam.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Filmowo ...z Michaliną Wisłocką w tle

… czy masz Pan chwilkę czasu?
- Mam.
- To idź Pan sobie do kina na jakiś film co Pan jeszcze nie byłeś.
Chcę obejrzeć: - „Sztukę kochania” i „Powidoki”
Widziałem dopiero co: Jackie. Film dobry (6,3 w notowaniach Filmweb), ale wydał mi się ogromnie smutny ponieważ pokazuje tylko niewielki fragment życia najsławniejszej Pierwszej Damy USA czyli Jacqueline Kennedy. To zamach na prezydenta, jego śmierć, przygotowania do pogrzebu i rozpacz, determinacja i ból wdowy (Natalie Portman w niezwykle trudnej roli).       

Nie na moje nerwy. A co jest na moje nerwy? Oto jest pytanie! Może „Amerykańska sielanka” (6,2)? Niby notowania nieco niższe, a film nieźle wkurzający i zajmujący zarazem (poczytajcie recenzje) i bardziej poruszający jak „Jackie”. W każdym razie do Ameryki się nie wybieram nawet wirtualnie i literacko przenosząc się w czasy odkrywania tego kraju przez Wańkowicza.
Co chcę zobaczyć? Jasne najpierw „Sztukę kochania” w reż. Marii Sadowskiej, bo jest też film z 1989 roku pod tym samym tytułem w reż. Jacka Bromskiego. Oba traktują o seksuologach choć jeden ma być biografią Michaliny Wisłockiej, drugi komedią z Piotrem Machalicą w roli głównej.

„Powidoki” czyli ostatni film Andrzeja Wajdy to lektura obowiązkowa z uwagi na twórcę, choć nie jestem do końca pewien czy losy malarza Władysława Strzemińskiego muszą mnie zafrapować. Nawiasem mówiąc to „Powidoki” kojarzyły mi się zawsze z felietonami Marka Nowakowskiego, którego lubiłem za jego pierwsze niewielkie powieści jak „Benek kwiaciarz”, „Ten stary złodziej” i inne głównie z lat 60-tych i 70-tych.

Wracając do „Sztuki kochania” to pora na osobistą refleksję najpierw o tej książce i oczywiście o Michalinie Wisłockiej także (choć od tej wspaniałej kobiety powinienem zacząć). To że czytał każdy przyjmujemy niemal za pewnik sądząc po milionowych nakładach. Książkę tą znalazłem kiedyś w pewnej bibliotece przykościelnej (odsprzedawali książki podarowane przez wiernych – co z resztą majątku zapisanego na kościół - nie wiem) i drugie też „kościelne”  odkrycie na pewnej podwarszawskiej parafii w bibliotece likwidowanej częściowo przez tamtejszego proboszcza. Z wizyty tej (kupowałem książki w domu klienta) zapamiętałem doskonały wiejski rosół podawany przez gospodynię o niezwykle rubensowskich kształtach, której uśmiech z rumianej buzi nie schodził (w końcu przyjechało 2 przystojniaków, a proboszcz już nieco stary i nieco kwadratowy).

Michalinę Wisłocką poznałem osobiście na Zapiecku handlując tam na stoisku z klasyką i varsavianami. Mieszkała tuż obok bo na Rycerskiej i często wracając ze spaceru (zakupów) zatrzymywała się koło mnie, …opieprzając mnie często. Oczywiście z uśmiechem sztorcowała mnie za brak czapki szczególnie w upalne dni. Mówiła zawsze, że wszystko mi z tej głowy wyparuje jak nie założę czegoś na łepetynę. Sama zawsze chodziła w chustce czasem zawiązanej jak turban. Pani Michalina zaprosiła mnie kiedyś do domu (w starym dzienniku-nocniku muszę poszukać kiedy to było), a właściwie do malutkiego mieszkanka (wchodziło się przez podwórko od Piekarskiej jeśli dobrze pamiętam) – chciała się pozbyć kilku książek i pogadać. Czy kupiłem cokolwiek nie pamiętam, raczej nie, zapamiętałem za to jej plany dotyczące mieszkania. Chciała się przenieść do Domu Opieki, aby to mieszkanie zostawić córce, czy siostrzenicy (nie jestem pewien) – ważny był dla Niej argument, że mieszkanie młodym bardziej jest potrzebne jak Jej.
Z naszych spotkań przy stoisku (Pani z jamnikiem?) pamiętam jeszcze jak mi opowiadała o tym, że bez przerwy proszona jest o jakieś nowe wywiady. I wcale Ją nie pytają o edukację seksualną, poglądy itp. tylko o jej życie osobiste, oczywiście życie seksualne. Jej odpowiedź była krótka i rzeczowa – Jestem stara baba i nie zawracajcie mi głowy bzdurami bo już tej babie dawno zarosło.

Muszę na zakończenie zacytować fragment dyskusji prowadzonej na stronach Salonu24 w związku z wywiadem tam opublikowanym (rozmowa Marka Różyckiego jr z Panią Michaliną);
„…
Michalina Wisłocka nie umiała żyć. Wszystkie honoraria i tantiemy z książek - przekazywała córce. Doradzała setkom kobiet nie biorąc przez całe życie ani grosza za konsultacje, a była przecież ginekologiem, cytologiem, seksuologiem, położnikiem! Na starość nie stać ją było nawet na dochodzącą opiekunkę! Nawet oszczędzała na telefonie... Raz jeden w życiu pozwoliła sobie na luksus podróży dookoła świata - naszym Batorym, już pociętym na żyletki. Ale nawet i w tę podróż zabrała ze sobą wnuka... Michalina powinna mieć choć odrobinę egoizmu, tak powszechnego obecnie...!”

No a jak Pan nie masz chwilki czasu na kino, to poczytaj sobie Pan „Sztukę kochania” - może to nie tylko o seksie, a może o wzajemnych przyjaznych relacjach. No nie, zaraz będzie o polityce. Zamykam temat.

 

niedziela, 5 lutego 2017

Pożegnania wcale nie muszą być smutne.

Na swoim Facebooku i w pierwszym wpisie poniżej napisałem małe pożegnanie czyli o zamknięciu stroniczek pod tytułem zapiecek.com. Wyszło to nieco jak marsz pogrzebowy, a właściwie to po prostu od czasu do czasu trzeba porządki robić w śmietnikowym nieco internecie, tak jak w domu, w czasie remontu. Domowe rewolucje kuchenno-pokojowe (i oczekiwanie na remont łazienki) niewątpliwie zainspirowały moje porządki. Jak się to mawia czasem o psie i kocie - oddać „w dobre ręce” znaczyło u mnie oddanie stron stare-miasto.com – stowarzyszeniu przedsiębiorców ze Starego Miasta i strony zapiecek.com – właścicielowi restauracji „Zapiecek”.
Dziś też dwa rozstania i to bez łez i wzdychań. Przez lata korzystałem z programu Draco Organizer czyli tzw. PIM’a (Personal Information Manager), ba nawet w porywie sympatii do tego dzieła zakupiłem wersję profesjonalną (czym się różniła od podstawowej już nie pamiętam). Niestety właściciel na maile nie odpowiada, program siada, wiadomości np. pogodowych nie wyświetla i w ogóle „a kysz”. Ponieważ z czasów „owocnej” działalności na niwie handlu, reklamy i promocji wzajemnej pozostało mi kilka adresów mailowych, które dla przyzwoitości trzeba czasem sprawdzić – przesiadłem się na program który kusił mnie od dawna. Chyba największy konkurent Gmaila to właśnie The Bat. 30 dni mam na wersję testową, a po dwóch godzinach konfigurowania kont pocztowych – zapłaciłem za wersję domową i czekam na klucz licencyjny.    

To samo z moim pisaniem blogowym. Jako zdeklarowany gaduła, wodolej i zapoznany grafoman nie raz byłem lekko trącany łokciem, że moje stanowczo za długie teksty na Facebooku nie są czytane bo nikomu się nie chce. Po pierwsze racja, po drugie jak się komu nie chce to niech nie czyta, a jak kto musi to (jak ja) w sobie nie zdusi, jeno pisać musi. Amen. Zawsze lubiłem słowne przekomarzania i zabawę językiem nie tylko na stronach internetowych, bo zawsze to lepiej jak lać w mordę, a może raczej dostawać „po uszach”. 

Tak więc zamykam mój lef.blox.pl czyli już drugi blog po zapieckowym dzienniku-nocniku, blog prowadzony niemal przed 7 lat z coraz większymi przerwami. Czasem pisało się z niewielkim wspomaganiem (piwo pod ręką, to zawsze lepsze, jak marycha co podobno tylko lecznicza rozśmiesza i koi właściwie) plącząc myśli biegnące szybciej jak zdania wystukiwane na klawiaturze. Czasem pisało się bo naród czekał spragniony, a najchętniej wtedy, kiedy coś mnie rozśmieszyło i zadziwiło i niech tak zostanie.  Pobawię się trochę bo wiek stosowny aby i do piaskownicy wrócić skoro dziadkom śliniak przynależny bardziej jak dziewczyna z Playboya. Dlatego śmieszą mnie też inne dziadki, które poczucia humoru nie mają i dlatego muszą się bawić w politykę. Co widać i słychać, i czuć.

Zatem zaczynamy, natchnienie i "śliczne" rymy niżej (Tygodnik Ilustrowany listopad 1867 r.)