Bohaterem mojej
historii będzie mój Ojciec Jerzy, Adrian. Urodzony w roku 1915-tym roku.
14 letni chłopak, wstępuje do Korpusu Kadetów w Rawiczu. Potem
wybucha wojna, jest dowódcą kompanii ckm-ów w 68 pułku piechoty. Po bitwie nad
Bzurą, przedzierają się w kierunku Kampinosu, potem niewola niemiecka i
..ucieczka z transportu. Uciekał z kolegami na wschód, nie wiedząc, że 17
września wkroczyły wojska sowieckie. Potem więzienie etapowe, aż do
półwyspu Sachalin (Nachodka). Syberia,
smak psiego mięsa, głód, nareszcie armia Andersa, wymarsz z Rosji Sowieckiej do
Persji, potem szlak afrykański, do czasu Kampanii Włoskiej. W lądowaniu na
Sycylii już nie uczestniczył, bo dowództwo uznało, że warto Go kształcić.
Został oddelegowany do ..nauki. Wysłano Go do Stanów Zjednoczonych na studia
wojskowe. Był wtedy w randze kapitana (polskie 4 gwiazdki myliły się cywilom
amerykańskim z rangą generalską, tak samo znaczoną ale w USA). Potem Szkocja –
Edynburg. Mama moja już nie wiem jakim sposobem przejechała z Poznania do strefy
okupacyjnej amerykańskiej w Niemczech, tam wzięli ślub kościelny, a potem
znalazła się również w Szkocji w Edynburgu. Wiele par polskich oficerów
równocześnie tam przysięgało sobie (mam zdjęcia).
Skończyła się II wojna
światowa. Polacy w Anglii stali się zbędni. Ojciec wrócił do kraju w 1947 roku,
mama tu już na niego czekała. Na Ojca czekało Wojsko Polskie. Jakie by nie
było, mimo, że pod sowiecką egidą, to wzywano do powrotu, obiecywano służbę dla
kraju. Ojciec jako oficer sztabowy dostał mieszkanie na parterze domu na ulicy
Balonowej (Mokotów). Tam nauczyłem się chodzić, do dziś mam zdjęcia z tej ulicy
i z cmentarza żołnierzy radzieckich, gdzie ojciec spacerował ze mną i naszym
pieskiem (biały kudłaty, rasa nieznana).
Minęły ledwo dwa lata
tego rodzinnego szczęścia i Ojciec został aresztowany. Akt oskarżenia był długi
i zarzucał mu m.in. szpiegostwo na rzecz 7 mocarstw. Po latach to brzmi
śmiesznie, ale ówcześni komuniści przysłani z Rosji sądzili, że skoro był w
Stanach to szpieg, skoro był w Wielkiej Brytanii to szpieg, kolega w Japonii - to
szpieg.
1950 rok rozpaczy i wyrok
śmierci, potem powtórny wyrok śmierci, potem cela śmierci czyli 2 lata
oczekiwania na wykonanie wyroku, razem 6 lat więzienia, od mokotowskiego
(Rakowiecka) począwszy, potem Wronki. Najcięższe więzienie w Polsce
przeznaczone głównie dla „politycznych”. O areszcie na Chałubińskiego,
przesłuchaniach wstępnych, szantażu więzieniem dla żony, a syn do przytułku i
..innymi przyjemnościami nie ma co wspominać. Wyrzucono nas oczywiście z domu na
Mokotowie, zapewniając Ojcu wieloletni pobyt więzienny, a nam wyjazd
natychmiast po Jego aresztowaniu – aby dalej od Warszawy. Mama urodziła się w
Poznaniu i tam mieszkała moja babcia. 2 pokoje z kuchnią, babcia, ciocia i my.
Ojca nie widywałem, bo
tylko na tzw. „widzeniach”. Ciągle czekało się na zezwolenie, potem jazda
pociągiem 3 klasy, potem czekanie pod wielką żelazna bramą i wpuszczali nas do
środka. Byłem wtedy uczniem 1- 2 klasy szkoły podstawowej, ale do dziś pamiętam
moje pierwsze widzenie z Ojcem. Zostaliśmy wprowadzeni do małego pomieszczenia
z oknem. To okno było kwadratowe i bardzo długie, a w środku przedzielone
żelazną siatką. Mama podsadziła mnie do góry i trochę wsunięto mnie się w ten
tunel. Nagle zobaczyłem po drugiej stronie jakąś głowę. To Twój Tata
powiedziała Mama. Chciałem się do niego dostać, pomachać, coś powiedzieć, ale
było tak ciasno, może tylko powiedziałem ..Tato.
Kolejne widzenie
pamiętam lepiej, siedzieliśmy w małym pokoiku z człowiekiem w szarym mundurze.
Wprowadzono Ojca, mama rzuciła mu się na szyję. Wtedy strażnik będący z nami
odepchnął gwałtownie mamę – Nie dotykać więźnia – krzyknął. Kolejne widzenia
były już lepsze. Czasem strażnik się odwracał, rodzice się obejmowali,
całowali, potem Ojciec mnie przytulał. W tamtym czasie byłem uczniem szkoły
podstawowej na ul Słowackiego w Poznaniu. Moja wychowawczyni i inni nauczyciele
dawali mi wolny dzień od nauki (zapewne pod jakimś pretekstem) abym mógł
pojechać na widzenie jechać do Wronek. To było takie ciche przyzwolenie, bo
oficjalnego nie mogło być.
Przyszedł rok 1956.
Odwilż. Otwierają więzienia dla niesłusznie skazanych, potem rehabilitacja. Pamiętam,
że to był taki słoneczny dzień, stoimy z mamą na balkonie – (I piętro kamienicy
na Poznańskiej) i ktoś krzyczy (bo wszyscy sąsiedzi wiedzieli) – Jurek, Jurek
idzie.
Rzuciłem się do drzwi, kilkanaście drewnianych schodów i bieg, szalony bieg do Ojca. Rzuciłem się niemal na niego, złapał mnie i uniósł do góry. Tak bardzo Go wtedy kochałem, że mało mi serce nie pękło, a jednocześnie byłem tak dumny, że cała ulica i wszyscy sąsiedzi są z nami.
Rzuciłem się do drzwi, kilkanaście drewnianych schodów i bieg, szalony bieg do Ojca. Rzuciłem się niemal na niego, złapał mnie i uniósł do góry. Tak bardzo Go wtedy kochałem, że mało mi serce nie pękło, a jednocześnie byłem tak dumny, że cała ulica i wszyscy sąsiedzi są z nami.
Rehabilitacja, potem lata
leczenia, sanatoria i w ramach odszkodowania 2 pokojowe mieszkanko na Ogrodowej
w Warszawie. Niewiele minęło i znów poproszono mojego Ojca o służbę dla dobra
kraju, czyli znów wojsko tym razem „Wojsko Polskie”. To był jego kraj, jego
wojsko i jego umiejętności i wykształcenie. Do tego był szkolony i tak tylko
mógł służyć. Bo całe jego życie było służbą i wojskiem. Mijały lata, a ja znów
nie miałem Ojca. Było to absolutnie nieprawdopodobne rozstanie, bo kochali się
niemal od młodzieńczej miłości nastolatków - do śmierci szaleńczo, choć od lat
byli osobo. Mama ciągle i zawsze dopytywała się o Ojca, a Ojciec zawsze pamiętał
o Jej wszelkich rocznicach.
Mojego Ojca widywałem
niezbyt często, ale ile mógł tyle mi poświęcał czasu. Czasem oszukiwałem Go
troszeczkę. Było takie kino, które nazywało się „Cytadela”. Grali tam filmy
różne, z czasem od 18- lat dozwolone. Mając 15-16 lat i Ojca za wielkim
biurkiem, prosiłem o bilety dla innych gówniarzy nieosiągalne.
Zawsze, każdą sytuację
życiową odnosiłem do tego, co by Tato zrobił w mojej sytuacji. Jak każdy
gówniarz nie zgadzałem się z nim permanentnie. Prosił mnie w tamtym czasie (był
już na emeryturze) – nie wchodź do „Solidarności”, bo tabuny oszołomów zechcą
na tym ruchu zrobić karierę. Miałem mu
to za złe, kłóciliśmy się strasznie.
Był człowiekiem mądrym,
przewidującym i ze strategicznym spojrzeniem, co nam gówniarzom
politycznym nie było dane.
Mojemu kochanemu Ojcu,
którego nigdy nie miałem - te słowa poświęcam. Zawsze Go kochałem i zawdzięczam
mu jeszcze jedno. To On nauczył mnie jak
kochać zwierzęta, a szczególnie psy.
Zawsze miał psa, z
dawnych lat pamiętam, że był to srebrny owczarek niemiecki VEGA. Zdarzyło się,
że sunia uciekła do narzeczonego (jak mi opowiadał ojciec) i miała 9
szczeniaków. Opieka nad tą czeredą była cudowna. Miłość do zwierząt mam pewnie we
krwi, bo ile razy chcę pogłaskać psa to On to już wie wcześniej, że może mnie
zaakceptować.
Z dawnych anegdot
trzeba przytoczyć jedną. Był niezwykle otwarty i przyjazny do tego stopnia, że
na przyjęciu pochwalony za elegancki krawat, po prostu go zdejmował i mówił –
Masz, niech Ci dobrze służy. Otwarty, szczery, bezkompromisowy – nie nadawał by
się do dzisiejszego wojska. W czasie ćwiczeń skakał z aparatem tlenowym z
helikoptera razem z grupą rozpoznawczą. Był sprawiedliwy i żołnierze go
kochali, bo w każdym okopie, transzei, był z nimi, bez względu na ubiór. W
Orzyszu w czasie ćwiczeń skakał z wojskiem do jeziora w mundurze galowym, kiedy
było takie ćwiczenie.
Przekazał mi wiarę w
ludzi, bo oni są doskonali i mądrzy, tylko trzeba wskazać Im kierunek, rozwiązanie
sprawy. Przekazał mi szacunek do kobiet, miłość do matki, wierność ideom. Nigdy
nie został generałem choć był na etacie generalskim w Akademii Sztabu
Generalnego. Tylko dlatego, że nie kończył Akademii im. Frunzego w Moskwie, a
gdzieś tam w Stanach Zjednoczonych.