Szukaj na tym blogu

środa, 4 października 2017

Moje fotografowanie

Moje fotografowanie.
Motto: „Nie istnieją reguły opisujące dobrą fotografię, są tylko dobre fotografie.” (Autor: Ansel Adams)

Zawsze lubiłem robić zdjęcia, początkowo nie bardzo mając pojęcie jak do tego podejść. Pierwsza moja sesja zdjęciowa to było Zoo i lustrzanka wypożyczona przez mojego Ojca z pracy. Najlepiej wyszedł mi portret lamy, ja zaś siedzący na osiołku wyszedłem średnio, a mina nietęga wynikła z faktu, że głupio tak siedzieć na miłym zwierzątku.
Kurs fotografii – chętnie, ale na jakiś bezpłatny niestety się nie załapałem, podręczniki owszem, ale język fachowy i tak mądry, że studził mój zapał wyjątkowo skutecznie. Któryś ktoś mi powiedział; że ważne jest światło, czyli nie rób zdjęć pod słońce (chyba że dla jakiegoś efektu), niech ono pada na twarz fotografowanego, oglądaj albumy z dobrymi zdjęciami, rób co Ci się podoba i wybieraj Twoim zdaniem najlepsze.   
Mój pierwszy aparat to Zorka 4, do której kiedyś dokupiłem nieco długi i trochę ciężki obiektyw, na nadmorskiej plaży przyglądali mi się nieco podejrzliwie. No to zdjąłem i od razu zdjęcia dzieciaków były lepsze bo z bliska. Uchwycone miny, gesty i już dosyć ..tato. Mój pierwszy aparat cyfrowy przywiózł mi przyjaciel z Kanady i był to Olympus który u nas kosztował ponad 300 dolarów, a tam sporo taniej (połowę aparatu dostałem w prezencie). Wspaniały człowiek o pseudonimie Yano, z którym niestety straciłem kontakt.  Po drodze były inne kompakty, potem znów lustrzanka i powrót do poręcznej cyfrówki. Córka zadała mi kiedyś pytanie po co męczyć się z ciężkim sprzętem, skoro fotografujesz głownie architekturę (na potrzeby stron – np. warszawska.info) i miała rację.
Jestem pełen podziwu dla reporterów i fotografów obwieszonych kilkoma torbami, aparatami, obiektywami jak rury kanalizacyjne, a często podręcznymi skrzynkami (okute dla bezpieczeństwa). Panowie ci i Panie robią dziesiątki, setki zdjęć, potem siadają przed komputerami i mozolnie przeglądają wyniki swojej pracy tak wielokrotnie powtórzone. I szukają tego jednego właściwego ujęcia. Może to jest metoda, ale może tylko dla tych którzy wybierają jedno z tysiąca, nie widząc (oczami duszy) tego ujęcia, które właśnie mają przed oczami. Wystarczy jak reżyser filmowy połączyć dłonie i zrobić tzw. „okienko”, albo po prostu przykleić oko do wizjera i najechać na to co się właśnie dzieje, albo tak pięknie wygląda, albo po prostu się uśmiecha.
Nie ma jak to być wiecznym amatorem, tak jak osobnicy którzy wiecznie się „dobrze zapowiadają” – zwalnia mnie to od tej śmiesznej presji, że muszę zrobić cudne ujęcie. Fotografuję ulicę, bo muszę opisać jej historię i nagle z za rogu wychodzi cud dziewczyna, czasem babcia z wnusiem, czasem osoba, która w ogóle nie pasuje do otoczenia, a czasem to tylko liść, kamień, roślina, czy dym z kolejki bieszczadzkiej.
Tysiące zdjęć na Facebooku zamieszczamy aby dokumentować swój pobyt na Majorce, w Bieszczadach czy na grillu u znajomych, ja też to robię, ale zawsze chciałbym aby moje zdjęcia się „uśmiechały”, bo jeśli ktoś jest pogodny i pozytywnie nastawiony do życia, to nie będzie to „sprzedawał” dalej. Może dlatego tak rzadko robię zdjęcia jakiejś ruinie, zardzewiałym torom, ludziom „podupadłym nieco”, nie szukam bezzębnych staruszków, czy dziewcząt z rozmazanym makijażem. Kocham robić zdjęcia dzieciom, ta wesoła gromadka zawsze najpierw stawała przed moim obiektywem na baczność, poważnie i w napięciu. Potem dzieciaki już się przyzwyczaiły, że wujek musi ten aparat przykładać do buzi, więc zajęły się swoimi sprawami. Wtedy są spontaniczne, radosne, czasem drobnym zdarzeniem zasmucone, czasem głośno protestują, zawsze wracają do zabawy, śmiechu i gonitwy. To najpiękniejszy mój temat – dzieci. Drugi to twarze kobiet.
Nie ma brzydkich kobiet, są tylko źle fotografowane i ja się z tym całkowicie zgadzam. Niezłym treningiem dla mnie była praca dla Galerii „ZAPIECEK” prowadzonej przez Panią Mirosławę Arens. Przez 7 lat robiłem zdjęcia na wernisażach tej galerii (jako wolontariusz) i …jestem za to ogromnie wdzięczny. Zdjęcia miały dokumentować kolejne wernisaże, a przy okazji służyć do prezentacji na stronach internetowych. Były to zawsze zdjęcia ludzi zadowolonych, uśmiechniętych, czasem nieco pozujących – tak mają celebryci. Wtedy też na jednym z wernisaży usłyszałem pierwszą pochwałę osoby z zewnątrz. Pani zajmująca się (udanie) biżuterią artystyczną, miała jakiś naszyjnik, czy broszkę na sobie. Udało mi się tak uchwycić jej twarz, że po zamieszczeniu na stronie – po kilku dniach specjalnie do mnie i galerii przyjechała, aby mi za to zdjęcie podziękować. Czy jest większa nagroda dla amatora – chyba nie ma. A ja jednak taką nagrodę dostałem.
Robiąc dziesiątki zdjęć każdej uliczce staromiejskiej zrobiłem akurat te, które spodobały się ludziom decydującym o zawartości Przewodnika po Warszawie firmy Pascal. Na jednym widać perspektywę ulicy Świętojańskiej, dosyć pustej o poranku – i jest wspaniały młody trębacz, który gra jakąś melodię. Na drugim, chłopak – kwiaciarz, niesie na plecach kosz z czerwonymi różami, na trzecim Murzynek na stronie Dekerta – Rynku Starego Miasta.
Kto się nie chwali tego inni nie zauważą. Taki żart. Lubię patrzeć przez obiektyw, a nie na ekranik, czasem widzę że starość idzie przez park, czasem widzę, że dzieciaki szaleją, czasem cieszę się, że widzę to wszystko i mam szansę wybierać. 
Moje galerie teraz będą tu: http://www.mareklef.pl/zdjecia.html