Szukaj na tym blogu

środa, 6 grudnia 2017

Listopadowe wspomnienia

Listopadowe wspomnienia, czyli  krótkie historie publikowane na Facebooku.
18 listopada - Września z dzieciństwa.
Dziś o moim wujku czyli Władku z Wrześni. Właściwie to był On bratem babci Agnieszki Bączyk (tej z Poznańskiej), ale ponieważ chyba był jej najmłodszym bratem, moja mama zawsze mówiła Mu po imieniu. Miał cierpliwość niezwykłą do zwariowanego szczeniaka, którego kilkukrotnie podrzucano mu do jego domu we Wrześni. Była to willa całą gębą z ogrodem i sadem. Mieliśmy wiele przygód wspaniałych, które nie zawsze były po myśli Jego żony też Władzi, wspaniałej kobiety, która miała duże poczucie humoru i w jakiś dla mnie nieznany sposób była jakby niezależna od Pana domu. Przygody nasze wymagają większego opracownaia i już mnie to cieszy.. dziś tylko je wymienię:
1. Jak zabić kurę - czyli nie bój się.
2. Dlaczego do słuchania radia Wolna Europa za szafą w kuchni musi być taka siatka miedzianych drutów.
3. Gdzie jest zakopany skarb (w sadzie, ale pod którym drzewem)
4. Jak wystraszyć ptaki zjadające czereśnie (czereśnie najlepsze na swiecie)
5. Jak to było na skupie złomu?
6. Dlaczego Krysi nie ma, gdzie jest Irka? (to jego córki)
7. Dlaczego papierosu są tak wspaniałe w rytmie dawnych płyt.
7. O psie który rozpoznawał zioła.
8. Gdzie na globusie jest ta Polska?
9. Dziękuję Ci za cudowną encyklopedię, która uratowała moje mieszkanie..
Na razie Facebook nie jest przygotowany na mnie, bo ja tak mogę godzinami. Ale, ale będzie ten ciąg dalszy bo musi być

19 listopada - Wakacje we Wrześni 
Wakacje we Wrześni to zawsze było coś niesamowitego, obawiam się, że nie tylko ja się świetnie bawiłem ale i sporo uciechy miał wujek, który krył mnie przed ciotką i ..miał dwie córki już dorosłe dla mnie wtedy (ja miałem 10-14 lat, a one 18-20), ale nie miał syna. Zaśmiewał się w głos, kiedy złapano mnie na mieszaniu dużą kopyścią kawałków węgla w zlewie kuchennym. Co robisz? Gotuję obiad wujku. 
Ciocia Władzia wspaniała kobieta chciała kiedyś zrobić dzieciakowi przyjemność i postanowiła otworzyć butelkę z jagodami – miał być świetny deser. Butelka z pałąkiem jak po oranżadzie, otwierała się wspaniale, tylko wystrzeliła swoją fioletową zawartością na bielusieńki sufit. Najpierw totalna konsternacja potem wybuch śmiechu. I nowe malowanie. 
Pod koniec wojny przed wkroczeniem wojsk radzieckich, wujek zakopał dokumenty w dużej butelce, w szyjkę włożył pręt metalowy, który niewiele wystawał pod krzakiem porzeczek. Dokumenty odnalazł, ale pół wakacji kopaliśmy w jego sadzie, aż do wody (w pobliży były glinianki) szukając metalowej skrzyni z porcelaną. Podobno miśnieńską, albo równie starą. Nigdy jej nie odnaleźliśmy. 
Wujek zamontował zmyślne urządzenie składające się z młotka i łopatki oraz długiej linki przeciągniętej aż do okna kuchni na 1 piętrze. Urządzenie to służyło do odstraszania ptaków, które przylatywały na czereśnie. Kiedyś wchodząc do kuchni zauważyłem tą linkę i oczywiście musiałem za nią pociągnąć, żeby te ptaszory odstraszyć, niestety właśnie wujek był na czereśni kiedy zadzwoniłem niemal jak w kościele On spadł z drabiny tak go przestraszyłem. Na szczęście było miękko pod spodem i zaśmiewał się z tej przygody razem ze mną, a ciotka załamywała ręce co to mogło mu się stać.

19 listopada - O dawnej Wrześni
Żeby zrobić rosół, potrzebna jest kura. Biegały po wujkowym podwórku i wtedy dostałem pierwszą może nieco okrutną lekcję. Złapaliśmy kurę, tu ją przytrzymasz na pieńku i jednym uderzeniem siekierki masz jej odrąbać głowę. Szybko i bezboleśnie. Jak wujek kazał tak zrobiłem, tylko po tym okropnym morderstwie, nie przytrzymałem jej za pióra …i kura uciekła bez głowy, po okrążeniu podwórka w końcu padła. Nie miałem z tego powodu żadnej traumy, po prostu jej ucieczkę potraktowaliśmy tak, że to może nie była jeszcze jej pora i źle wybraliśmy. 
Któregoś dnie wujek zaproponował jazdę na skup złomu. Miał drewniany wózek, na który załadowaliśmy jakieś blachy, kawałki szyn, czy zbrojeń i pojechaliśmy łomocząc po „kocich łbach” ulicy Żwirki i Wigury – teraz pięknej asfaltowej. Wujek i Pan od skupu złomu znali się doskonale i zajęli się rozmową, po chwili weszli do kantorka. Ja żeby się nie nudzić chodziłem po całym złomowisku i ..szukałem jakiś mniejszych kawałków żelaza, żeby je dorzucić do naszej sterty, która była już na wadze. Po chwili panowie wyszli z kantorka i właściciel zdziwił się że taki ciężar przyciągnęliśmy. Wujek nic nie powiedział tylko uśmiechał się tajemniczo. Wracając powiedział. Tak nie wolno, ale wymierzyliśmy sprawiedliwość temu, który zawsze na wadze oszukuje. 
Mieszkając już w Warszawie co jakiś czas otrzymywałem paczkę, a w środku kilka tomów Encyklopedii Gutenberga. W sumie dostałem ponad 20 tomów.
Po latach wynajmując kolejne mieszkanie z Beatką zabrakło pieniędzy na czynsz. Postanowiłem encyklopedię sprzedać. Pojechaliśmy na warszawski Wolumen (pod Hutą) i tam od razu znalazł się kupiec – Pan z córką byli bardzo zainteresowani. Przyjechali do nas i zabrali, choć bardzo było mi jej żal. Po latach odkupiłem tą encyklopedię w zaprzyjaźnionym antykwariacie i dziś stoi u mnie w biblioteczce. Ile razy spojrzę na jej zielone grzbiety, tyle razy wracam do mojej kochanej Wrześni tamtych lat

19 listopada -Wakacje w Wolsztynie
To było tak piękne, że aż niezapomniane. Mówię oczywiście o dziewczynach i Hani. Jakoś moja mama wypertraktowała mój pobyt wakacyjny w Wolsztynie u swojej siostry, miałem już wtedy pewnie 15-16 lat i niesamowity wzrok, dzięki któremu widziałem tylko ładne dziewczyny. To bardzo sympatyczny amok wchodzenia w wiek bardziej dojrzały. Z Hanią byliśmy wielkimi przyjaciółmi, a z Wojtkiem braćmi. To oddaje ówczesne emocje. Na ulicy Sienkiewicza w domu pamiętnym wystarczyło otworzyć okno na podwórko, potem wejść na dach garażu i zeskoczyć. I już byliśmy wolni. Cała rodzina spała, a my na piwo na dworzec. Może mieliśmy wtedy po 16 lat, ale nie było problemów z nabyciem. 
W parku Wolsztyńskim, jest cudowny Pałac teraz podobno znów do sprzedaży to tu chodziliśmy na piwo Grodziskie z sokiem, usiłując podrywać i tańczyć. To były piękne dni. Nieco męczące dla mojej kochanej cioci, dlatego wyprowadziłem się od gościnnych Tadajewskich i wynająłem pokój przy samych torach. Było tanio, pokój miał dwie niesamowite zalety. Ogromna ilość starych numerów „Polityki” zapewniała mi lekturę, a przejeżdżające pociągi „ruchomą szafę”, która pod wpływem zmiany zwrotnic skrzypiała i niemal wychodziła na pokój. Wojtek donosił mi kilka razy kanapki – cóż bunt to immanentna część naszej młodości.

30 listopada - o młodocianych nałogach i Wrześni.

Wujek Władek miał dwie urocze córki Irkę i Krysię. Oczywiście pół męskiej Wrześni doskonale wiedziało o tym i dziewczyny miały szalone powiedzenie. Mnie szczególnie podobała się Krysia, której żadne zdjęcie się niestety nie zachowało. Dziewczyny miały stary patefon (gramofon) i spory zbiór płyt. Gramofon był z tubą a płyty odtwarzały się wymienną igłą i to z szybkością 78. Ja zajmowałem się muzyką, a dziewczyny tańczyły ze swoimi kolegami. Za to że puszczałem „wolne” dostawałem papierosa i mając 14 lat dymiłem jak przydomowa kotłownia.. Szalenie mi to imponowało i dwa lata później już kupowałem w kiosku „sporty” czy „mazury” na sztuki, bo tak też kiedyś sprzedawano. Okropne to były wynalazki, ale młodym płucom to nie przeszkadzało. Kiedyś już w szkole średniej, gdzie kopcili niemal wszyscy, kupiłem papierosy produkcji chińskiej Zog Hua Paj do dziś pamiętam nazwę tak okropnie śmierdziały, że mama moja tydzień wietrzyła pokój, gdzie nieopatrznie zapaliłem pod jej nieobecność. Firany zachowały ten zapach nawet po praniu. W szkole średniej gówniarze oczywiście musieli eksperymentować z alkoholem i jeden z kolesi gdzieś tam w domu wynalazł spirytus z którego od czasu do czasu odlewał trochę do naszych degustacji. Już wtedy robiliśmy nalewkę cytrynową: spirytus, woda, cytryna (skórka dla koloru) i miód. Ponieważ ja najczęściej miałem „wolną chatę” – mama pracowała to spotkania wagarowiczów czasem odbywały się u mnie. Oczywiście młode osiołki nie były w stanie wypić całe pół litra na jedno posiedzenie, dlatego za sejf służyło nam stare radio lampowe. Odkręcało się tylną ściankę i tam było na tyle dużo miejsca, że spora „piersiówka” się mieściła. Dla urozmaicenia należy dodać, że radio stało w pokoju mamy przy jej tapczanie i nigdy się nie domyśliła jaki ma podręczny barek. Oczywiście moje wagary rozszyfrowała szybko, bo kiedyś telefonując (niby z budki - były takie telefoniczne) do niej do pracy, że jadę się uczyć do kolegi usłyszałem w słuchawce: „Ty nic nie kombinuj, tylko siedź w domu bo słyszę jak zegar tyka”. No i tak wpadłem przez stary kredensowy zegar. Po prostu kiedyś były za czułe telefony choć z tarczą i słuchawką na sznurku.

3 komentarze:

  1. Chińskie papierosy? Ja zaczynałam palenie w czasach kartkowych. Wtedy bez kartek były albańskie. Co to była za śmierdziuchy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Życzę zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia i Szczęśliwego Nowego Roku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za odwiedziny i sympatyczny komentarz. Do starej notki zajrzałam ze znacznym opóźnieniem, stąd i poślizg w komentowaniu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń